Rowerem do Indii 2006-2007

Ha! Pod koniec maja 2011 ukaże się książka z tejże podrózy. Znów Biblioteka Poznaj Świat!

————————————

blog z podróży znajdziecie TUTAJ [jest po przenosinach na inny serwer i ani tam zdjęć ani nic, ale.. ]

Ostatnio skończyłem pisać książkę, która wciąż czeka na wydawcę. Zobaczymy. A póki co .. można poczytać pdf’a. (Pdf jest w trakcie przygotowania do druku)

filmik/ slajdy z przejazdu z Manali do Leh

***

 

TZW. WSTĘP
Jakiś czas temu, ja [czyli Robert] wpadłem [po raz kolejny] na pomysł podróży rowerowej. Iran, Pakistan, Indie … odwiedzałem już kilkakrotnie, ale jeszcze nigdy rowerem. A były tam miejsca, które “musiałem” kiedyś zobaczyć z wysokości siodełka … czemu nie tym razem ??
W tzw. międzyczasie dołączyła do mnie Ania i przygotowania ruszyły pełną parą. Nie dbaliśmy za bardzo o szczegóły ani konkretny plan podróży. Wystarczył nam schemat i tego się trzymaliśmy. Wolności … można by powiedzieć. Jedyne co mnie jeszcze trzyma przy Życiu to ono samo … ani mniej ani więcej. Mając 23 lata dostałem się lądem do Nepalu i zachorowałem na podróżowanie. Mówiąc dobitnie - nie umiem i nie chcę bez tego żyć. Wszystko co robię jest w dość dużym stopniu temu podporządkowane … praca, sposób życia, finanse … obym tylko był zdrowy .. i oby tylko mi się nie odechciało …
Ze mną [Anią] było tak: poznałam Roberta, który “chory” jest na podróżowanie i zarażał mnie tym samym.. a ja nie protestowłam, podróżować pragnęłam zawsze.. rowerem czy też nie… i właśnie nadszedł ten czas… dziś nie da się go odwróc ani zapomnieć. Dziś to wszystko co stało się ze mną w tej podróży stało się nową wartością. Po tej podróży Życie stało się dużo łatwiejsze, problemy życia codziennego … odleglejsze i mniej wyraźne. Banalne.
Złożyliśmy sami nasze ukochane rowery, wybraliśmy wszystkie oszczędności, ustaliliśmy dzienny budżet na 40 zł, odwróciliśmy się ku wschodowi i spojżeliśmy w stronę dalekich Indii. Czekało na nas kilkanaście różnych krajów, różnych granic, różnych niespodzianek.
Do Indii i z powrotem. 14 miesięcy Wielkiej Niewiadomej. 14 miesięcy Wilekiej Przygody.

 

IRAN

 

Namiot na pustyni. Dookoła tylko żwir, wyschnięta glina, jakieś kępki ostów. Uczymy się nowego gospodarowania wodą. Na wymcie się nas dwojga wystarcza nam 1,5 litra wody. Kiedyś wrócimy do Europy i znów będziemy bezlitośnie roztrwaniać tyle samo na umycie chociaż twarzy. Oj, ciężki żywot białego człowieka.
Sypiamy jak najczęściej pod namiotem. Po pierwsze – lubimy, po drugie – śpiąc w hoteliku nie mamy jak gotować w tym mięsożernym świecie i obiad ogranicza się do owoców.
W każdym niemal zagajniczku widać resztki po “piknikach” i “chwilach przerwy”. Śmieci wszelkiej maści i rodzaju. Wszędzie leżą puszki po piwie .. i to nie tym ogólnodostępnym … czyli bez-alkoholowym. Ludzie zawsze pozostaną ludźmi. Na szczęście. Mimo przeciwności losu, mimo chorób czy totalitarnych rządów. Przetrwają każdą biedę, każdy reżim, każdą katastrofę.
Od pięciu tygodni wszyscy życzą nam dobrze. Ludzie, policja i wojsko. Ci znani z TV, “źli i niedobrzy ludzie” obdarowują nas owocami, wodą, własnym dachem i obiadem. Zadają setki pytań, zbierają się tłumnie wszędzie tam gdzie robimy przerwę, szeroko się uśmiechają. Bez nich wszystkich ta cała podróż była by tylko wycieczką krajoznawczą. Od pięciu tygodni wita nas codziennie bezchmurne niebo. Nie spadła na nas ani jedna kropla deszczu. Wszystko pokryte jest żółtawym, glinianym pyłem. Ludzie, rośliny, nasze rowery,twarze i … płuca. Poranny kaszel i strupki w nosie. Suchy, pustynny upał, ktry ostatecznie … polubiliśmy. Pustka pełna spokoju, kolorowych i niewielkich, kolczastych krzaczków. Od pięciu tygodni krajobraz niemal ten sam. Czasem tylo jest jeszcze bardziej sucho lub jeszcze bardziej pusto. Słone jezioro, ośnieżone szczyty, gaje figowe, trąby powietrzne, czarna nitka doskonałego asfaltu. To co PRZED nami wygląda niczym lustrzane odbicie tego co już ZA. Wiatr wieje lekko z boku. Niczym podmuch pieca. Na twarzy, w zmarszczkach zbiera się sól. Jedyny cień to nasz własny lub pod mostkami. Woda ze studni ma słonawy, nieprzyjemny smak. Wrzucamy po dwie tabletki rozpuszczalnych witamin. Po 5-6 litrów dziennie. Każde z nas. Każdy kawałek zieleni oznacza wodę. Podobnie jak każdy wymijający nas samochód. Kochani Irańczycy sami zatrzymują się na poboczu by tylko dać nam coś do picia, jakieś owoce (czasem prosto z termosu! .. lodowate), kilogramy arbuzów i … orzeszków pistacjowych! Gościnność pustynna. Nikt nie zostawi cię na „pastwę pogody” .. każdy wie czym to grozi..

 

Przed wyjazdem wciąż słyszeliśmy powracające pytanie – czy Tam nie jest niebezpiecznie, czy się nie boimy. Ludzie są wszędzie tacy sami więc jak się ich bać ? Wszędzie chcą być szczęśliwi, mieć trochę racji i spokoju. A jedynym niebezpieczeństwem może być… ruch uliczny. Samochody bez lusterek i migaczy, kierowcy namiętnie rozmawiający przez telefon i “setki tysięcy” radosnych motocyklistów. Koszmar połączony z domem wariatów. Jakby Bareja i Koterski razem nakręcili film. I byle tylko nie za dużo myśleć, nie starać się zrozumieć i opanować … trzeba powolutku do przodu. Byle poza miasto. Tam już wielkie, wolne przestrzenie … i spokój.

 

NAD PIĘKNYM I MODRYM … INDUSEM
Policja i ludzie odradzali nam tak namolnie jazdę z Quetta do Peshawaru, że postanowiliśmy pojechać naokoło czyli „wzdłuż Indusu i w lewo”. W nagrodę dostaliśmy widoki tak wspaniałe, że brak słów. Łańcuchy górskie zbudowane z … morskiego żwiru. Strzeliste ściany i głębokie wąwozy. Wszystko z otoczaków sklejonych gliną i … martwe. Co kilkanaście kilometrów posterunki policji. Namiot, dzban z wodą i wentylator. Obok kilka czarpojów i radiostacja przekazująca na sobie z posterunku na posterunek. Wszyscy uśmiechnięci ale zmartwieni. Najchętniej wsadzili by nas do pikapa i wywieźli pod sam Indus „bo tu przecież niebezpiecznie”. Przy jednym z posterunków zostaliśmy na noc. Sensacja … w samym środku nudnego pustkowia dwoje Białych … będzie z kim porozmawiać i … doczekać zachodu słońca by się wreszcie najeść … jest przecież Ramadan. Nam niby nikt nie zbrania jeść, ale nie chcemy tego robić na oczach wszystkich.

 

Gdziekolwiek się pojawimy budzimy … sensację. Tak jak wszyscy rowerzyści przed nami i … tak jak ci którzy przyjadą po nas. Nawiększą wśród lekko przerażonej policji. Mają swoje rozkazy i … muszą nas chronić. My musimy ich przekonywać, że nie potrzebujemy eskorty – oni, że „tutaj jest niebezpiecznie”. Wśród tych uśmiechniętych ludzi niebezpiecznie ? My swoje – policja swoje. Przez 2 dni udawało nam się zbywać eskortę szerokimi uśmiecham, ale ostani dzień przed Sukkur uparli się i … jechali za nami całe 90 km … i byli niemili. Bardzo im się spieszyło a nam … oczywiście nie. W Sukkur przejeło nas … 10 uzbrojonych po zęby policjantów. Szok ! W hotelkach nas nie chcą , bo policja musi go wtedy ochraniać! Rozganiają ciekawskich, nawet dzieciaki. Szok !

 

Po przygodach z policją wszystko układa się wspaniale. Jest spokojnie, kolorowo i sympatycznie. Wszyscy o nas dbają. Byle tylko było nam dobrze. W restauracyjkach, w hotelach gdy tylko powiemy że wszystko jest dobrze słyszymy częste - dziękuję. C odważniejsi zapraszają nas do domów. Chcą rozmawiać i „wszystkiego się dowiedzieć” - czy jesteśmy muzułmanami, czy jesteśmy małżeństwem, czy pobraliśmy się z miłości czy to aranżowane małżeństwo, czy jeteśmy kuzynami, czy mamy dzieci, czy jesteśmy tu w interesch, czy byliśmy już w Indiach ….. itakdalej itakdalej. Nikt nie chce nas wypuścić z pustymi rękami. Dostajemy owoce, słodycze … nawet zegarek [„mężczyzna w twoim wieku nie może nie mieć zegarka”], sweter na zimne dni, kilka metrów pięknego materiału i dziesiątki bransoletek. Pakistańska gościnność. Nie obecna w mediach. Niestety.

 

W drodze do indyjskiej granicy ktoś krzyknął za nami „I LOVE YOU” … my też Was kochamy. Pakistan Zindarbad!

 

W KRÓLESTWIE WEGETARIAN

 

Masa wspaniałego wegetariańskiego jedzonka i … znów sympatyczni ludzie. Kierowcy niemal nie trąbią, prawie zawsze na nas uważają :-) dzieci się śmieją i machają. Kobiety same “szukają kontaktu” i często machają. Po ulicach Pakistanu to dla nas szok. Zdarza się nawet ze wołają “hello” co w Pakistanie było by nie do wyobrażenia. Nie da się ukryć - kobiety na ulicy dobrze wpływają na ogólne zachowanie mężczyzn.

 

Kolory i jeszcze raz kolory. Zapachy i jeszcze raz zapachy. Smaki i jeszcze raz smaki.

 

Codziennie probujemy nowej potrawy. Nie musimy się doszukiwać resztek mięsa bo ich tam na pewno nie ma. Nie musimy się tłumaczyć z wegetarianizmu. Zajadamy się Thali, Alu Palak, Alu Jeera, Dalh’em i resztą potraw z czterostronicowego menu.

 

Nawet psy są miłe. Śpią gdzie im wygodnie. Nawet na środku ulicy lub wtulone w bezpańskie, święte krowy. Nikt ich nie goni, nie krzywdzi. Wielbłądy tak wszechobecne, że …. już ich niemal nie zauważamy. Osły wyglądają lepiej niż w sąsiednim kraju. Może nie dostają tak częstego lania jak u sąsiadów ?

 

TY BIAŁA MAŁPO!
Jaki może być najsmutniejszy dzień podróży rowerowej ? Kiedy ktoś zniszczy ci rower. A jeszcze smutniej gdy ktoś zrobi to celowo.

 

W sylwestra jechaliśmy sobie spokojnie aż do czasu gdy spotkaliśmy dwóch, wielkich indyjskich rasistów. Jak nazwać kogoś kto na twój widok zaczyna cię wyzywać od białych małp, bękartów i przekonuje ze to “nie jest twój kraj i lepiej stąd wyjedź” ? Jeden z nich straszył mnie gumowa pałą a drugi darł się na Anię i chciał ją uderzyć. Na koniec przejechali po moim rowerze i … zniszczyli mi przednie kolo.

 

Mechanik z pobliskiego miasteczka “stawał na głowie” by je naprawić i udało mu sie na tyle, że jakoś jedzie do przodu, ale nie pojedzie długo.

 

Taki to Sylwester. Pełny żalu i … jakiegoś rozczarowania.

 

Na nasze szczęście, policjanci z komisariatu w Talaja starajli się by jakoś nam go umilić. Zajęli się nami jak długo oczekiwanymi gośćmi. Obiad, hotelik (daramsala), litry herbaty i ciągłe pytanie czy “wszystko jest ok?” Byli dla nas tak dobrzy, że niemal odczarowali ten zły początek dnia.

 

Na koniec …. zaprosili nas na obiad do pobliskiej wioski pośród pól trzciny cukrowej i wszechobecnych palm. Taki nasz … nie taki sylwester. Nieplanowany, wesoły, wśród nowych przyjaciół. Świat jest pełen dobrych Ludzi.

 

Kilka dni później do akcji wkracza kolejny dobry Człowiek z dalekiego miasta … Warszawa, który jestnam przyacielem i rowerzystą. Przygotowuje nowe koło, odnajuje kolejnych dobrych ludzi, którzy właśnie jadą do Indii i wysyła nam to Koło Ratunkowe. Jedziemy dalej, dalej i dalej.

 

INDIE JAK Z OBRAZKA
Jest 8 rano i jest zimno. Hmmm .. kto by się spodziewał ze w Indiach może być zimno ? ;-) Wszyscy pozawijani w koce, jakieś kurtki lub w kto-co-ma. Nawet kozy i młode krowy pozawijane w “bluzy” z pozszywanych worków.

 

To-tu-to-tam grupki ludzi siedzą przy niewielkich ogniskach zrobionych z kilku znalezionych desek i śmieci. Kto może - popija herbatę lub coś mocniejszego. Droga wypełnia się życiem. Kozy, krowy, wielkie drewniane wozy ciągnięte przez woły, dziewczyny noszące wodę (po dwa metalowe dzbany - na głowie); rowerzyści spieszący się do pracy bądź wożący bańki z mlekiem, gazety, jakieś metalowe skrzynki lub warzywa. Często po dwa worki na bambusowym stelażu pełne butelek, kawałków metalu lub plastiku. Rower może służyc do wszystkiego.

 

Rządzą tym wszystkim kierowcy kolorowych ciężarówek i szaleni (brrrr … ) kierowcy autobusów. Nikt nie jeździ tak niebezpiecznie i nie trąbi tak głośno jak oni.

 

Indie jak z obrazka. Ulice pełne wszystkiego. Obok żebraków - młodzieńcy w niesmacznie obcisłych spodniach. Obok zdezelowanej rykszy - limuzyna mercedesa. Obok śpiących na drodze krów - wtulone w nie świnie bądź psy. Obok wędrujących ascetów ubranych tylko “w powietrze” - młodzi, nażelowani maczo na swoich motorach. Obok budki z herbatą i plackami - sklep Sony z wielkimi telewizorami. Obok stert śmieci - o(d)grodzone rezydencje. Obok wychudzonych dzieci - ludzie z niezdrową nadwagą i wszechobecna biżuteria. Obok wózeczka z warzywami - dwoje białasów na swoich “kosmicznych” rowerach.

 

Ulica, niczym potok, wypłeniona tym wszystkim po brzegi. W jej spokojnym nurcie motocykliści przedzierają się we wszystkich kierunkach. Klaksony zamiast zasad ruchu, zamiast wyobraźni, zamiast szacunku, zamiast cierpliwości.

 

I tylko bawoły (najbardziej uparte zwierzęta w Indiach … jak twierdzi nasz hinduski przyjaciel) spoglądają na to niczym zaspane. To one tak na prawdę tu rządzą. Nikomu nie schodzą z drogi. Nie dbają o rozwrzeszczane klaksony. Idą uparcie, spokojnie, powoli, do przodu :-)

 

DZIEŃ CODZIENNY
…zaczyna się budzeniem ok 7-8… śniadanie (roti z bananem lub bułki z dżemem, poha z rodzynkami i orzeszkami), pakowanie sakw, montowanie ich na rower, zerowanie liczników i w drogę… czasem lepszą czasem gorszą, czasem równiutkim asfaltem, czasem nie remontowanym od lat. Droga pełna uśmiechniętych ludzi, machających do nas z pozdrowieniem. My odpowiadamy im “namaste” lub “ta ta” machamy tak samo jak oni radośnie i jedziemy… jedziemy… jedziemy. A wkoło nas krajobraz zmienia się i zmienia… albo kokosowe palmy, pola rzepaku i chyba groszku (bynajmniej tak smakuje), pustynie lub półpustynie, czasami dżungle. Wokoło biegają psiaki, skaczą małpy, dreptają kozy, krowy i bawoły tym swym powolnym krokiem, wielbłądy ciągną wozy a świnie jak to świnie - wylegują się w błocie (czasem pełnym śmieci).

 

Kolorowe ptaki śpiewają głośno i chwalą się przed nami swymi zielono - niebieskimi piórkami… och! Czasem wieś czasem miasto a czasem tylko droga.. prosta i pełna.. tego wszystkiego… Drugie śniadanie w przydrożnej dhabie, a w niej czaj z alu paratha… zapas wody i jedziemy dalej… do dzisiejszego “celu”. Po drodze spotykamy hindusów, buddystów, muzulmanów, chrześcijan i jeszcze innych innowierców. spotykamy ludzi biednych, bogatych i tak zwaną “klasę średnią”, autobusy “białych” turystów lub tzw. ambasadorów z szoferem; pielgrzymów drepczących do miejsc świętych i wielu wielu innych… Przerwa na obiad… jeera pullao, alu mutter lub panir palak z roti lub inny miejscowy specjał, popijamy sobie pysznym lassi i jeżli już późno - szukamy hoteliku na “naszą kieszeń”… Na koniec dnia spacer “we dwoje” lub w licznej grupie miejscowych dzieci - mniej lub bardziej grzecznych… pyszny obiad, plan na to co jutro, mycie zębów i spać.

 

VARANASI czyli BENARES
Wyobraź sobie Miasto, w którym nad ranem wszyscy “łapią” wodę do przydomowych zbiorników. Co prawda wodę mają w kranie, ale pewnie w południe znowu nie będzie prądu i pompy nie będą działać.
Nikt nie narzeka. Ot codzienna rutyna. W łazience wybetonowany zbiornik-basen. Jakieś 400 litrów. Gdyby prądu nie było przez kilka dni. 6 milionów ludzi.
Zamieszkliśmy w samym środku tego Miasta. U wspanialej rodziny. W przemiłym domu, w którym wróble przesiadują w kuchni, życie odbywa się na … dachu, sąsiedzi mieszkają na wyciągnięcie ręki, znają się od dzieciństwa i generalnie lubią. Uliczkami przemykają wiecznie hałasujące dzieci, wałęsają się krowy i co chwile “tarabani” się wędrowny sprzedawca warzyw i owoców. A niebo pełne latawców.

 

Wyobraź sobie Miasto, a w nim Kamienne Schody. Na nich pielgrzymów, mniej lub bardziej świętych Sadhu, braminów przygotowujący do oczyszczającej z grzechów kąpieli (im większy datek tym bardziej oczyszcza), sprzedawców pudzy (koszyków z kwiatami, owocami, ryżem, świeczka i kadzidełkiem) i “rakshy” - czerwonego sznureczka wiązanego na prawym nadgarstku jako dowodu kąpieli. Do tego … handlarzy pocztówkami, butelkami na wodę z Rzeki, astrologów, joginów, psy, krowy, kozy i oczywiście nas …. wszechobecnych Turystów w liczbie dość pokaźnej.

 

Rzeka pełna ścieków, resztek pudzy, ludzkich popiołów i często niedopalonych resztek (nie każdego stać na odpowiednia ilość drewna). Do tego łodzie z turystami. Wszelkiej maści.
Na kamiennych podestach, tuż nad tym wszystkim, Bramini odprawiają pudżę. Po jej zakończeniu (gdy pielgrzymi już się wykapią) zamiata resztki i śmieci … do Rzeki. Zachęca innych do swych usług lub wraca do czytania gazety. W tle, rzeka porusza się z prawa na lewo. Nieporuszona tym wszystkim. Rzeka, święta rzeka Ganges. Potężny ściek przyciągający do siebie miliony pielgrzymów nadzieją oczyszczenia z grzechów.

 

Wąskimi uliczkami przemykają samotni, starzy ludzie. Oczekują tu śmierci. Umrzeć w Varanasi jest przywilejem. Gwarancją przerwania cyklu ponownych narodzin. Ostateczny koniec życia. Bilet do Nieba, na który czekają nawet po kilkanaście lat.
Plastikowa torba z której dwie młode dziewczyny wysypały popioły kogoś bliskiego ląduje tuż obok na kupie śmieci. Rzeka zabierze je wszystkie gdy przyjdzie monsoon.
Święta Rzeka z milionami codziennych litrów ścieków, tonami śmieci i “pokrętnym” szacunkiem i oddaniem :)

 

Wyobraź sobie Miasto, które mogło by być wizytówka Indii. Esencja. Ganges, Sadhus, Bazaar, wąskie uliczki, rowerowe ryksze, hałas, śmieci, psy, upał, spaliny, dhaby, ciaj w glinianych miseczkach, świeżo prażone orzeszki, żebracy, buszujące w warzywnych straganach krowy, sklepy ze złotem i jedwabnymi saree, chłopcy sprzedający pocztówki, wszechobecne kolory i “Hare Krishna” płynące z megafonów. Wszystko na jednej ulicy. 20 minut spaceru.
Kolejne pól godziny wzdłuż Rzeki a spotkasz kolumnę weselną, bezczelnych sprzedawców haszyszu, tysiące turystów, jeszcze więcej Sadhu, kilkunastu właścicieli łodzi (“bardzo tanio Mister!”) aż zajdziesz na Ghat gdzie płoną stosy pogrzebowe i WSZYSTKO sie kończy.

 

I nie pytaj jak to możliwe. To są Indie. Zaakceptuj rzeczywistości i uwierz.

 

ŚNIADANIE POD WIELKĄ GÓRĄ
Mały balkon, maszynka miło huczy a ja gotuje śniadanie. 1/2 litra mleka, 2 łyżki masła orzechowego, 2 łyżki cukru, 4 duże banany, garść orzeszków i półtora kubka poha czyli płatków ryżowych. Na zewnątrz piękna pogoda, buddyjskie flagi zwisają nieruchomo, na ulicy spokój. Nad tym wszystkim góruje …. trzecia góra Świata -

 

2 tygodnie wcześniej dosłownie uciekliśmy z Bihar’u. Miejsce jest … ciężkie. Bardzo brudne, gorące i …. nie bez powodu nazywane toaletą Indii. Spędziliśmy 30 godzin w autobusach i pociągach by wylądować niedaleko Darjeeling i …okazało się to wspaniałym posunięciem. Wjechaliśmy w góry pełne herbaty i znów - dobrych ludzi. Od razu poczuliśmy sie jak w innym kraju. Zielono, czysto, chłodno. Ludzie spokojni, zrelaksowani i uśmiechnięci. Z ich kolorowych domków, “poobkładanych” doniczkami z kwiatami słychać śmiech i … muzykę rokową. Scorpions, G’n'R itp. Młodzieńcy w koszulkach Black Sabbath. Inny Świat.
Wjechaliśmy w góry i …. zaczęliśmy przemyślać czego by się tu jeszcze pozbyć z naszego bagażu. Skończyło się to na wysłaniu 5 kg do PL.

 

NEPALSKIE NIZINY
Nie ma much i komarów bo … zdechły; spodnie wojskowe schną w godzinę … “na pieprz”; asfalt klei się do opon więc posypują go drobnym żwirem; pijemy po 5-6 litrów dziennie a do toalety chodzimy może tylko ze 3 razy; cali jesteśmy w potówkach. Witamy w zachodnim Terai’u gdzie słonko ślicznie praży a powietrze stoi w miejscu! Ciepełko …

 

ROWEROWE OPOWIEŚCI
Słuchając rowerzystów, komuś “z boku” muszą wydawać się … nudni. Wcześniej lub później wszyscy gadają o … jedzeniu. Gdzie jest dobre, gdzie jest tanie i dobre, gdzie jest tanie, dobre i … dużo.
Rowerzyści zawsze wydaja się trochę “nudni”. Całymi dniami kręcą pedałami, piją litry płynów (w domu nie pijamy Coli, ale teraz ! Byle zimne, dużo i z jakimś smakiem), jadają gdzie i co się da, wystawiają się na upiorne upały, deszcze, gęste spaliny, głupich kierowców autobusów, dziwne spojrzenia (w tłumie tych radosnych), odparzają i obcierają własne dupska, siwieją, chudną, dostają skurczy ramion, uciekają przed psami, robią kilometry podjazdów tylko po to by przez 3 minuty cieszyć się ze zjazdu.
Gdy już są wymęczeni “wyżywają” się za to na sobie nawzajem. Potem się godzą i kochają JESZCZE bardziej. Są niestety i tacy, których to wyniszcza i wracają do domu oddzielnie …. ale to na szczęście wyjątki. Są też tacy “cwaniacy” którzy rowerują samotnie i tę fazę przeżywają inaczej. Np. wyżywając się na kopaniem roweru lub pobliskich drzew, krzyczeniem na całe gardło, desperackimi listami do przyjaciół lub … godzinnymi “żalami” przy piwie i przypadkowych turystach.
No więc robią to wszystko i … jeszcze się cieszą, opowiadają że życie jest dla nich łaskawe, nawet CUDOWNE, że są SZCZĘŚCIARZAMI. I ciągle gadają o jedzeniu. I o czystych hotelikach.

 

ZNÓW NAD GANGESEM
W Rishikesh mieszkamy w hoteliku, w pokoju z Magicznym Oknem. Widać z niego coś pomiędzy gruzowiskiem a śmietnikiem zarastanym powoli przez pobliski lasek. Ale nie to jest w nim magiczne. To tylko przykrywka. Element indyjskiej codzienności i braku innego, zorganizowanego miejsca na ten gruz i śmieci. Lasek jest jak najbardziej pożądany. Okno jest bardzo duże, okratowane antywłamaniowo (choć to drugie piętro) i anty-małpowo. Mieszka ich tu dużo i zakradają się do pokojów “na szaber”. Oszklone to to weneckimi lustrami. W ciągu dnia szpiegujemy Świat niezauważeni a nocą to Świat szpieguje nas. Tyle tylko, że my, sprytnie, ukrywamy się za zasłonkami (które za kare zatrzymują ruch powietrza i jesteśmy zdani na łaskę wiatraka. Ale wciąż, nie to jest w nim magiczne. To tylko techniczna strona życia, coś co nie ma większego znaczenia.
Magiczne są w nim … poranki. Kiedy na kratach zbierają się niewielkie, niepozorne ptaszki i budzą nas swymi piskami, trelami i ćwierkaniem. Kiedy biją dziobami we własne odbicia. Uparcie, długo i mocno. Codziennie o tej samej porze. Dzięki weneckim lustrom możemy je podglądać (dosłownie) z kilku centymetrów. szczęśliwi, niezauważeni.
Drugie okno również jest magiczne. Widać z niego Rishikesh i mleczno szary Ganges. Kolorowych pielgrzymów drepczących cierpliwie po wiszącym moście i spokojne zachody słońca.
Życie jest dobre, spokojne i piękne.

 

LOBZANG KTÓRY ZMIENIA ŚWIAT
Lobsang’a poznaliśmy oczywiście przypadkowo. W gąszczu hotelików trafiliśmy własnie do niego. Polubiliśmy się po dwóch dniach, zainteresowaliśmy się sobą wzajemnie po dwóch nastepnych. Sami nie pamiętamy kiedy zostaliśmy “dobrymi znajomymi”. Może podczas tych wieczornych rozmów o Ladakh’u, Wszechświecie i Całej Reszcie.

 

W otaczającej pogodni za pieniędzmi, Lobsang stoi trochę na uboczu. Dba o swój guest house i 3 inne małe firmy którymi dowodzi, ale nie ma problemu wyprosić gości którzy nie szanują innych. Zwłaszcza ich spokoju i zamiłowania do ciszy. W mieście które sprzedało się izraelskim turystom On umie stać na straży własnego spokoju i szacunku. Zawsze tym “głośnym” daje drugą szansę . Lecz o dziwo wiekszośc z nich woli halasować gdzie indziej.

 

Lobsang zmienia Świat. Dosłownie. Przy drodze na lotnisko ma sklep z czarodziejskimi apparatusami. Dzięki nim, ludzie w odległych wioskach Ladakh’u żyja pełniej, lepiej i ciekawiej.

 

Lobsang …. instaluje baterie słoneczne. Niekiedy buduje całe elektrownie.
Od 9′u lat, systematycznie zmienia Świat na lepszy.
Lobsang ma 43 lata, spokojną żonę, mądrego syna, buddyjski spokój i dwoje rowerowych przyjaciół - szczęśliwych posiadaczy małej bateri słonecznej .

 

DELHI MOJE DELHI
Znów w tym uroczym, śpiewnym Chaosie. Pełnia gorącego, lepkiego powietrza wymieszanego z ulicznymi zapachami i dzwiękiem klaksonów. Delhi można kochać lub nienawidzić. Mało kto może pozostać obojętny. Takie miejsce. Cudowne i żywe. Lustro twojej własnej duszy – im więcej w tobie radości tym bardziej radosny wydaje się Świat, im więcej złości czy smutku tym badziej cię to wszytko przygnębia.

 

Żywe i prawdziwie. Życia pełne. Nie ma tu miejsce na Zachodnią separację. Zwierzęta tu, ludzie tu, praca tu, a odpoczynek tu. W Delhi wszystko odbywa się w tym samym miejscu. W tym samamy czasie. Trzeba tylko wywalczyć kawałek przestrzeni dla siebie. Sprzedawcy walczą z przechodniami. Psy z krowami. Asfalt z Drzewami. Piesi z Parkingami. Bieda z Nedzą. Życie ze Śmiercią. Kolory z Szarością, choć ta druga jest tylko chwilowa …. popada deszcz i wszystko zamienia się w kolory. Tak intensywne, że aż (dla nas naiwnych) “nienaturalne”.

 

Przyjeżdżamy ze Świata poukładanego i Prawdziwe Życie nam przeszkadza. Męczy. Nie godzimy się na nie bo go nie znamy. Wchodzi w naszą Przestrzeń, o która codziennie musimy walczyć. W Europie wykarczowaliśmy drzewa wiec nie przeszkadzają nam w środku miasta …. Tutaj karczować trzeba by co chwilę, więc łatwiej droge wybudować dookoła i …. mieć chwilę spokoju.

 

Delhi moje Delhi. Czasem potrafi tak zmęczyć, i nigdy nie mam jej dosyć. Zawsze jestem jej głodny, zawsze ciekawy. Kolejnego podwórka, kolejnego zakrętu. Zawsze dzieje się coś nowego i niespodziewanego choć wydaje się że już nic nie może nas zaskoczyć, że nie ma tu czegoś czego nie można by się spodziewać. Kolejny dzień to kolejna niespodzianka. Oczywista.

 

POWRÓT
Istambuł, Grecja, Bałkany. Ludzie już inni lecz im bardziej słowiańscy tym bliżsi. Traktują nas jak … kuzynów. Kura nie ptica – Polsza nie zagranica. I dobrze. I to lubię. Granice na papierze to nie granice w sercach. Dobrzy ludzie noszą w kieszeniach wszystkie paszporty Świata. Każda podróż Wam to przypomni. Dlatego warto wyjść z domu i ruszyć w Świat. Choć na chwilę i nie koniecznie daleko. Każda podróż jest tak samo ważna. Jest wartością. I szansą by spotkać tych wszystkich Dobrych i Miłych.
Świat jest pełen Dobrych Ludzi.

Podaj dalej:

Komentarzy: 17 ... ale czy to dużo? Subscribe to comments


  1. zbyszek

    GRATULACJE !!!!
    jestem w szoku ,jesteś skromny .
    trzeba się więcej chwalić Robert , świetne zdjęcia i artykuły.
    pozdrawiam zbyszek rak

    20-12-2007


  2. kazimierz DUDEK

    czytalem,Wasze przezycia,bardzo ciekawe,jestescie odwaznymi ludzmi,podziwiam Was,pozdrawiam Anie i Ciebie Robb

    06-01-2008


  3. Sylwia

    Trafiłam na wasza strone przypadkowo, ale warto było!!Wasze przeżycia,brak słów…
    Podziwiam Was za odwagę i zazdroszczę tych wspaniałych chwil.Pozdrawiam Sylwia ze Świerzawy

    04-02-2008


  4. romek

    fajne fotki i oczywiscie podroz. chetnie bym sie w taka podroz wybral:) pozdrawiam i wszystkiego naj

    15-03-2008


  5. teresa

    Szkoda że nasze życie jest pędem wymuszonym przez naszą cywilizację i zanika w niej spokój miłość, piękno i dobro

    25-07-2008


  6. majchers

    Wspaniałe. Gratuluję (ponownie). Chapeau bas…

    27-01-2009


  7. Mariusz

    Aspekt dobrych ludzi ujmuje zawsze najbardziej. Świetnie napisane Rob i Ania! Pozdrawiam.

    09-03-2009


  8. oczyszczacze powietrza

    Wow - też bym chciał niestety moje alergie by mnie tam chyba zniszczyły :(

    11-03-2009


  9. dudi

    Czytając część “rowerowe opowieści” miałem wrażenie, jakby to było o mnie napisane. Mogę się pod tym podpisać wszystkimi możliwymi kończynami :) a podróż wspaniała, zazdroszcze wam niemożebnie!

    22-08-2009


  10. Tomek

    super wyprawa , gratuluję wam. Indie są moim marzeniem , mam nadzieję znaleźć kiedyś kogoś i móc po studiach zostawić na rok wszystko i ruszyć w tamten rejon, ps. ile wydaliście na wizy ?

    11-02-2010


  11. Ania

    Jechać przed siebie, czy słońce, czy deszcz. A te widoki…Gratuluję odwagi zawzięcia. Trochę wyrzeczeń, ale jakie nagrody

    14-03-2010


  12. Ania

    Jak dobrze było poczytać…. znajome miejsca, ale ile się tam zmieniło… Na Thorong La byłam w 1988 roku. Wspaniały trekking. Zapragnęłam wrócic…. Chętnie do Was jeszcze napiszę

    21-06-2010


  13. Ania

    Przeczytałam wszystko raz jeszcze. ale… wytłumaczcie mi to: “Jakiś czas temu wracaliśmy z Delhi samolotem do Istambułu i mieliśmy międzylądowanie w Londynie”. Coś mi tu nie gra…

    22-06-2010


  14. robb

    To bardzo proste Aniu :-)
    Musieliśmy zmenić plan powrotu i postanowiliśmy przejechać część z Istambułu do domu :-)

    pozdr

    11-09-2010


  15. Julka

    Genialne!!! Trzymam za was kciuki :)

    29-01-2011


  16. robb

    Hej Julka
    Bardzo dziękujemy!!

    29-01-2011


  17. zaba

    jesteście niesamowici :)

    07-04-2011

A może coś od siebie ?

Anti-Spam Quiz: