— autor nieznany, podesłane przez kolegę B. —
ku uciesze pokoleniu urodzonemu w latach 70ych :-)
Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na
obrzeżach małego miasteczka-właściwie na wsi. Byliśmy wychowywani w
sposób, który psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych,
czyli patologiczny. Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są
patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy
patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić
nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią nasze szalone lata 80.
Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na
licznych w naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka
go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy
się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy.
Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy).
Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy
opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć
od zerówki.
Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy.
Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył
czosnek, herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie
stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie
bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia.
Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za raczenie dzieci
spirytusem.
Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które
wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk,
zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i
wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę.
Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go
w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem
piwo-jak zwykle.
Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w
podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to
nie muszą do niej wracać.
Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt
nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych
lekcji aby się tej sztuki nauczyć.
Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na
zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy
spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy.
Dorośli nie wiedzieli do czego służą kaski i ochraniacze.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie
wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie
poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować
rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety,
pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami
dorosłych.
Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice
trzymali się od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do
poprawczaka.
W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie
potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak
szliśmy grzecznie spać.
Pies łaził z nami-bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie
zwracał nam uwagi. Raz uwiązaliśmy psa na “sznurku od presy” i
poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec
powiązał nas na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy
wolność psu, na zawsze.
Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby
odzwierzęce.
Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się
nie osikać lub “tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział.
Oczywiście nikt nie mył, po tej czynności, rąk.
Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle
chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić
dzień dobry i nosić za nią zakupy.
Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy
dorosły miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.
Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno
śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od
fajki dziadka.
Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad.
Ojciec postawił mu piwo. Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra
piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on
chodził pięć kilometrów.
Musieliśmy znać tabliczkę mnożenia, pisać bezbłędnie (za 3 błędy nie
zdawało się matury z polaka). Nikt nie znał pojęcia dyslekcji,
dysgrafii, dyskalkulii i kto wie, jakie tam jeszcze dys…
Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną
ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.
Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na
lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem
dziecka w tym wieku. My również.
Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy
byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.
Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków.
Czasami próbowaliśmy to jeść.
Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.
Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie brzydził.
Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie umarł.
Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli
wiedzieli, że dla nas, to wstyd.
Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie - bez beczenia
i wycierania ust rękawem.
Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy
siebie nawzajem.
Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy
sobie dawać radę sami.
Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza
nimi, wolność była naszą własnością.
Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i
koledzy ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc
przypadkowych wychowawców.
Nasze mamy rodziły nasze rodzeństwo normalnie, a po powrocie ze
szpitala nie przeżywały szoku poporodowego - codzienne obowiązki im na
to nie pozwalały.
Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy
skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali
rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie
odważyli się zostać patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele
bardziej ucywilizowani. My, dzieci z naszego podwórka, kochamy
rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak należy nas dobrze
wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii,
psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i
lekcji baletu. A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!
Szmon
Kurczę właśnie takiego czegoś mi brakowało , mimo że urodziłem się w latach 80-tych moje dzieciństwo wyglądało podobnie - BARDZO! I skoro to piszę to żyję mimo, że jak było napisane wcześniej jadłem “brudne” jabłka marchewkę prosto z ziemi wypłukaną w deszczówce itp itd.
Dzisiejsze dzieciaki i podwórka….. to już nie to. A szkoda !
Pozdrawiam ciepło wszystkich szczególnie Robb’a i Anię :)
21-02-2011
Marta
Świetny tekst! Ja bym tu jeszcze dodała od siebie o zrywaniu i zjadaniu szczawiu (który często rósł w sąsiedztwie krowich placków), turlaniu się z pagórka, sikaniu na odległość, bawieniu się dżdżownicami, o skokach z wysokiej belki na siano w stodole, budowaniu szałasów i takich tam..
ekhhmm.. pozwolę sobie nawet wspomnieć, ze bywało nieraz, ze liście musiały służyć za papier toaletowy.. I to żaden hard-core!!!
21-02-2011
robb
o!
Martuszka wie co pisze :-)
21-02-2011
robb
dzięki Szymonie .. to co .. teraz własne dzieci robić i wychowywać je według ww recepty :-)
21-02-2011
wiewiórka, martwa
Urodziłam się w 73r. Było w sumie podobnie, ewentualnie taka różnica: chłopaki chodzili kąpać się bez dorosłych i mój kuzyn się utopił.
Siostra kolegi natomiast, w depresji poporodowej, jako że czegoś takiego przecież nie było i nie miała prawa tego mieć, wyskoczyła oknem w trzecim tygodniu po urodzeniu dziecka. Nie był to parter i zginęła.
Ojciec koleżanki też ją wychowywał pasem. Trzymał ją za nogi, podnosił do góry i walił po głowie. Kiedyś naderwał jej ucho. Dziewczyna chodziła posiniaczona i wstydziła się rozbierać na wf. Była z tego dla nas, okrutnych dzieciarów, kupa śmiechu. Żeby być sprawiedliwym, obecnie, z tego co się orientuję, Jolka ma szczęśliwą rodzinę i własnych dzieci, zdaje się, nie tłucze. Ciekawe, jak wspomina dzieciństwo.
Owszem, też wolałam tamten świat. Tylko po prostu u mnie nie zawsze bywało tak fajowo jak w tym tekście wyżej.
Ach, co do dysleksji - nie zapomnę obrazka, jak moja wychowawczyni tłukła głową niejakiej Doroty o tablicę po kolejnym głupim błędzie. No, po prostu nie słyszała owa wychowawczyni o dysleksji…
Tak. Ja tez uważam, że moje dzieciństwo było fajne, bo poza opisanymi wyżej zdarzeniami bywało też super, można było skakać po kałuży, na golasa biegać w deszczu, a również się bić, spadać z trzepaka, nawet, o boże, strzelać z tak zwanych skobli i nikomu oka nie wybili na podwórku, i chociaż proca była naprawdę zabroniona, sama ją posiadałam i próbowałam raz ubić wróbla, chociaż nic mi nie zawinił.
Przepraszam za tę łyżkę dziegdziu. Tekst Autora Nieznanego jest fajny, rzeczywiście tak bywało, ale, no, na przykład nie zawsze nauczanie pasem było aż takie zdrowe czy niewiedza o dysleksji aż tak wychowawcza.
21-02-2011
robb
Niestety masz rację.
Nie chcę być bezduszny, ale historie które opisałaś dzieją się i dzisiaj.
A które “anonim” już raczej nie.
Bardzo pozdrawiam
21-02-2011
wiewiórka, martwa
Oczywiście, ze dzieją się i dzisiaj, tylko że dowiadujemy się o nich nie od sąsiadki, mamy, kolegów na podwórku, tylko z internetu i z pierwszej strony Faktu, na który chcąc nie chcąc musimy spojrzeć, kiedy kupujemy rano bułki. Szczerze mówiąc, naprawdę wolałam to pierwsze medium.
21-02-2011
Marysia
Opis przypomina mi moje wakacje u dużo starszej siostry na wsi. Były to cudowne wakacje- pomagałam koleżance paść krowy. Syn nie może zrozumieć jak mnie to nie nudziło. Też używałam listków zamiast papieru. Zjadałam przeróżne roślinki- szczaw, tzw boże chlebki( Ślaz zaniedbany)i pewne zielsko co to miało listki jak trójkąciki, kolby kukurydzy i “żywicę” na drzewach owocowych. O rany wygląda na to że siostra mnie głodziła!(hihi)
A teraz boję się jeść czarnych jagód i poziomek w lesie w obawie przed jajami tasiemca bąblowcowego.
21-02-2011
transatlantyk
Piękny tekst, łezka w oku aż się kręci. Ja jestem z pokolenia urodzonego w latach pięćdziesiątych. Nie tylko internetu, ale telewizji praktycznie nie było. Byliśmy zdani na własną pomysłowość - nie brakło :-)
Tylko z nauką pływania w moim przypadku absolutna porażka. Nigdy nie udało mi się nauczyć rodziców tej prostej czynności. Nie byli zainteresowani.
Metody wychowawcze - może nie podręcznikowe, ale konsekwentnie stosowane. Sam stosowałem inne, ale rodzicom tamte lania dawno odpuściłem. Dzisiaj mamy pedagogów uświadomionych co do dysleksji, są armie psychologów. W klasie martwejwiewiórki pani
od polskiego już nie tłucze głową dziewczynki o tablicę, a w klasie obok dziatwa wkłada na głowę pana od angielskiego kubeł na śmieci filmując całe zdarzenie.
Signum tempori?
21-02-2011
skilpad
Ja rocznik ’78 :), łezka się zakręciła. Teraz gdy już ponad 30 lat na karku,jakoś mniej mam wolności w sobie niż wówczas gdy dzieckiem byłem … coś straciłem :) co zyskałem ?
23-02-2011
Michal
A ja spędziłem dzieciństwo przed komputerem i też nie narzekam :-)
04-03-2011
Magda
(rocznik 1970)
Był jeszcze Piątek z Pankracym, Teleranek i seriale zdecydowanie wyższych lotów niż M Jak Miłość…
Alternatywy 4 i Karierę Nikodema Dyzmy oglądam do dziś, przynajmniej raz do roku.
I audycje Kaczkowkiego albo Beksińskiego w radio.
Media bez durnowatych reklam.
Skrzynka pocztowa nie zapchana korespondencją od Pana Lidla albo Pana Auchan.
Nie było robionych na siłę spotkań wigilijnych w pracy, wysyłanych życzeń od Vision Express albo dziesiątek innych nadawców, którzy generalnie mają cię w d..
To se ne vrati.
Ale ja wcale nie jestem pewna, że chcę powrotu tamtych lat.
Wtedy nie mogłabym jechać w góry do Włoch.
Albo wyskoczyć na weekend do Londynu.
Spędzić wakacji w Norwegii.
Pojechać na koncert Pink Floyd do Pragi.
Przeczytać książki o podróży rowerem przez Wietnam i Kambodżę;-)
Trafić na stronę ku-sloncu.org:)
Napisać tych słów i pozdrowić Was*** :)
20-03-2011
robb
Hej Magdo … a pewnie .. że nie wiadomo co lepsze :-)
dziękujemy zo słowa . pozdrawiamy
R+A
24-03-2011
Ośka
Witam
Jaki głupi to tekst - nikt nie napisze?
Wszyscy jak jeden mąż “ach jakie to było cudowne i piekne”? naprawdę? nikt nie ma wspomnień, że znajome dziecko się utopiło, albo zostalo zasypane w pobliskiej żwirowni, bo było puszczone samopas?
Bicie przez sąsiadów wcale nie było przyjemne. Rodzice też nie mieli pomysłu na wychowanie, tylko pas szedł w ruch, no wybaczcie!!
I wtedy były dzieci pod kloszem chowane, teraz o dzieci DBAMY. Wiewiórka.martwa ma rację.
A my zredukujmy sobie dysonans poznawczy i spójrzmy zdroworozsądkowo. Jednak.
Pozdrawiam ;)
27-04-2011
robb
Ośka :-)
dziś też dzieci się topią, zagryzają je psy, wyrodni rodzice leją bez opamiętania .. a jednak .. czegoś brakuje …
jest klosz, są iPody zamiast rozmów itp, są przepisy, podejrzenia, panika:-)
06-05-2011