Czasami opowiadanie o świecie i jego ludziach ma całkiem zabawne …
Jakiś czas temu zadzwonił do mnie Piotr z Jasła z zaproszeniem do Zajazdu Pod Skałą na slajdy. Miałem opowiadać o czym chcę, byle dobrze :) No i tradycyjnie chciałem opowiadać o Azji Środkowej z naciskiem na wspaniałych Pamirczyków.
Piotrowi to się spodobało i byliśmy umówieni.
2 tygodnie przede mną do Zajazdu zajechał Tomek Grzywaczewski i opowiadał o swoim „Long Walk” i wiedziałem, że publiczność będę miał oczekującą czegoś dobrego.
No i dzień przed przyjazdem padł mi komputer. Twardy dysk się zaciął i koniec. Kaput. Na szczęście miałem kopię zapasową pokazu na pendrajwie, ale jak to ja - prezentacje miałem przygotowaną w nie-windosowym oprogramowaniu i tu się pojawiał problem. Co by tu zrobić. Jak z tego wybrnąć. Przecież nie będę rysował plansz, albo przedstawiał pantomimy. (no chyba, że …)
Byłem akurat w Rzeszowie i pobiegłem niczym wariat do najbliższego komputerowego po nowy twardy dysk. Były, to prawda były, ale tylko jako dyski zewnętrzne czyli w ślicznej obudowie. (bez obudowy nie było, bo sklep był elektronicznym supermarketem a nie sklepem komputerowym). Miły pan sprzedał mi jeszcze kolejnego pendrajwa, plecak na laptopa i butelkę coli. Nie ma jak zakupy w supermarkecie. Zawsze człowiek coś sobie znajdzie ;)
Przy okazji ten sam miły pan, chciał mi wydrukować „dwu letnią gwarancję na dysk”, ale szybko mu opowiedziałem, że przecież i tak go zaraz wyjmę z tej obudowy (a ładna była, czarno, pomarańczowa) i z gwarancji chyba nic nie będzie.
Stwierdził, że „no faktycznie” i pobiegłem szybko montować dysk do mojego maczka.
Ale i tak nie odzyskałem systemu, nie postawiłem nowego (długa historia)i w ogóle „dupa”. Dysku już nie mogłem oddać bo przecież śmiałym ruchem zerwałem z niego naklejki-plomby i tak o to stałem się posiadaczem nowego dysku przenośnego, którego nie miałem do czego podłączyć.
Grzesiek Król miał laptopa z Ubuntu i tu, ku mojemu zaskoczeniu, wyszło na jaw, że Ubuntu widzi prezentacje w keynote jako zipy i można zapisać wszystko jako plik zdjęć (ach ten żargon ;)
Prezentacja uratowana, szynobus do Jasła za 10zł od głowy już na mnie czekał na dworu a śnieg padał i padał i padał. tak lekko ponad kostkę go napadało więc niech drżą ci co autobusem bo ja szynobusem i co mi się może stać.
Pewnie już wiecie, że jednak coś się stało ;)
No tak. szynobus był nowoczesny i na śniegu coś mu „dupło” czyli hamulce i elektronika. Ach, gdyby to był starym brudny, śmierdzący i osprejowany ETZ to by dojechał, a taki nowoczesny już nie. Hamulce kaput i czekamy. A w Jaśle ludzie czekają.
Po około 30 minutach włączania i wyłączania pociągu (!) okazało się, że stojąc w szczerym polu (jakieś 18 km przed Jasłem) dużo nie zdziałamy. No więc co robić?
Idziemy! Do najbliższego asfaltu! a tam odbierze nas autobus.
No i, pokornie jak owieczki wyszliśmy z cieplutkiego wagonu i w śnieżnych ciemnościach podreptaliśmy torami przed siebie. Humory były przednie bo już wcześniej wyszło na jaw, że niemal wszyscy pasażerowie to kolejarscy znajomi i dobrze się bawili. Panowie w tysiąca a panie robiły na drutach ;)
Pełny folklor. Alleluja i do przodu. Czyli najbliższego asfaltu.
Daleko nie było, może z 800 metrów, a światła stacji Orlen świeciły jak światełko w tunelu. Dreptu dreptu i w śniegu ponad kostkę do maszerowaliśmy do przejazdu kolejowego i szybciutko na orlen. Była kawa i nawet po pączku (był przecież tłusty czwartek) i nagle, ale za późno, przemiły Kierownik Pociągu stwierdził, że przecież tę kawę i pączki mógł wziąć na fakturę :) No mi jeszcze PKP nigdy kawy nie fundowało, ale szybko i okazało się, że i tym razem nie zafunduje.
Ojtam ojtam ;)
Autobusu jednak nie doczekałem, bo jakaś miła pani sama wzięła mnie na stopa i po 15 minutach byłem w Jaśle. Tam przesiadka i już za chwilę Pensjonat Pod Skałą, pełna sala i ponad godzina opowieści o świecie.
Pamir, przygody i piękne spotkania?
Wystarczy pojechać zimą do Jasła ;)
PKP, śnieg i autostop i rodzi się przygoda życia :)
Ot co ;)
Przemiły kierownik pociągu? Nie wierzę ;)
No oczywiście, że miły :)
Nawet tak „bardzo, bardzo” :)
R
Witaj Robb!
Z całej tej rzeszowsko - jaślańskiej przygody wynika, że łatwiej chyba pokonywać pamirskie przełęcze na rowerze aniżeli walczyć z oporem materii w Rzeszowie :-))
W Pamirze przynajmniej przeciwnik jest znany i wiesz, jak do niego podejść (podjechać), a tu, nie wiadomo z „kim” masz do czynienia, bo jak nie padnie system w kompie, to znów latasz po markecie za dyskami, które niewiele zmieniają w tej sytuacji (oprócz stanu portfela), potem los serwuje atrakcje PKP z trekingiem po torach, a na koniec niczym backpackers dojeżdżasz do celu „na stopa” -) Atrakcje, jak z najlepszego biura podróży ekstremalnych!
Całe szczęście, że ostatecznie publika zebrana w Jaśle doczekała się atrakcji innego rodzaju.-))
Pozdrawiam - Krzychu z Mikołowa
Czasami człowiek szuka przygody gdzieś daleko, a ona czai się z rogiem. Czasami to co magiczne i niezwykłe jest na wyciągnięcie ręki.
Robb masz dar dostrzegania tego co niezwykłe i ulotne, tego co między słowami.
Pozytywnej energii i wiosny na dwóch kółkach:)
p.
Przygody z PKP to klasyka sama w sobie, dobrze wspominam samotną podróż nad morze gdzie w przedziale było: 2ch kolesi w reklamówkach zamiast butów (jechali do Gdanska bo dzien wcześniej ich ktoś okradł jak jechali w góry) 1 koleś bez wszystkich jedynek jadący szukać niewypałów i polować na dziki na mierzei wiślanej. kilkanaście godzin w tym towarzystwie bezcenne ;)