„Po pięciu latach od rozpoczęcia budowy Kanałem Nikity Chruszczowa płynie już woda do Wielkiego Jeziora Mazurskiego. Pod wodą znikają kolejno Ciechanów, Ostrołęka, Łomża, (…) Olsztyn, Ełk i Giżycko. Głównymi ośrodkami przetwórstwa karpia stają się: Warszawa i Płock. Karp jest na banknotach, herbach, godłach a nawet w hymnie.”
Bartek Sabela jest debiutantem, którego sposób obserwowania świata i dostrzegania drobiazgów powalił mnie na kolana już wtedy gdy czytałem skrawki jego książki. Dostałem je mailem jako szkic książki i zanim doczytałem go do końca podesłałem je dalej.
Czytałem fragmenty o Samarkandzie, którą sam odwiedziłem, ale to co widziałem na kartkach papieru było głębsze i pełniejsze od tego co widziałem na własne oczy. Co chwilę dopadała mnie myśl, że coś jest ze mną nie tak, że chodziłem po ulicach tego miasta jakby pół ślepy, a Sabela z dwoma parami oczu.
Była między nami taka różnica, że aż mnie to zasmuciło i … czytałem dalej.
Pomyślałem tylko, że ktoś potrafił „moje miejsce” opisać lepiej ode mnie i … czytałem dalej.
I stało się. Bartek skończył tę książkę i dziś mam ją przed sobą i znów powala mnie na kolana.
Bartek zaskakuje nas już na samym początku. Nie tylko tytułem i minimalistyczną okładką, ale już sam wstęp, jego pierwsze słowa każą czytać dalej. Sabela przedstawia nam wizję wielkiego socjalistycznego projektu wybudowania w Polsce super jeziora im. Lenina. Wizję, w której produktem narodowym PRL ma być słynny na cały świat karp. Ryba, która staje się nowym symbolem Warszawy, najważniejszym produktem polskiej gospodarki, na potrzeby której zmienia się bieg Wisły i zatapia 1/4 kraju. Każdy z nas pomyśli sobie o bujnej fantazji Bartka i zastanowi się co to sc-fi robi w książce o Uzbekistanie do momentu gdy przypomni sobie o Morzu Aralskim. Morzu, które na potrzeby innej wizji - osuszono i zniszczono. Razem z historią i życiem wielu ludzi.
Nagle ta wizja nabiera przerażającego sensu - dla człowieka wszystko jest możliwe.
Jest to książka o ignorancji, o katastrofie i podróży wrażliwego człowieka, który tylko przez przypadkową notatkę w gazecie postanawia zobaczyć skrawek świata, którego za chwilę już nie będzie. Nie jest ani reporterem ani podróżnikiem. Jest zwyczajnie człowiekiem zaciekawianym siłą ludzkiego umysłu i totalitarnym myśleniem.
Bartek Sabela wydaje po raz pierwszy a mi już jest mało. Już czekam na następną książkę.
Autokary, w przeciwieństwie do pociągów, to prawdziwa udręka. Wszystkie mają jedną wspólną cechę - głównie nie przyjeżdżają. Zwłaszcza w porze zbiorów bawełny, kiedy zarówno autobusy miejskie, jak i autokary międzymiastowe bywają zarekwirowane przez państwo, by wozić białe złoto z pól do magazynów i fabryk. Rozkładu jazdy raczej nie znajdziemy, to znaczy: jest przekazywany z ust do ust, jak legenda.
Bartek Sabela. Może (morze) wróci. Bezdroża 2013
Pozdrawiam, Robb